Artykuł został oryginalnie napisany w czerwcu 2023 r., w tygodniach następujących po moim pierwszym Warsztacie (Umiejętności) Budowania Wspólnoty.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o community building. W warsztacie wziąłem udział głównie dlatego, że moja partnerka, Asia, interesowała się tym tematem. Nie oznacza to, że nie byłem zainteresowany wspólnotą w ogóle, lub że byłem niechętny samorozwojowi, ale raczej, że nie uważałem się za szczególnie wspólnoto zorientowaną osobę. Przez całe dorosłe życie lubiłem mieszkać sam. Nigdy nie miałem współlokatorów. Moje hobby obejmowały samotne zajęcia, takie jak fotografia, pisanie, czytanie lub muzyka. W sytuacjach towarzyskich zazwyczaj czuję się zestresowany. Zawsze istnieje strach, że powiem coś głupiego lub obraźliwego, że zostanę niezrozumiany, że pozostanę niezauważony, nieusłyszany.
Czasami martwię się, że nie mam nic do dodania... i że wszyscy o tym wiedzą.
To prowadzi do swojego rodzaju mechanizmu obronnego w postaci wykluczania samego siebie; jest to sposób na sprawowanie kontroli i minimalizowanie narażenia na ból lub osąd.
Nie zastanawiałem się zbytnio nad tymi tendencjami lub wzorcami. Choć potężne, były dla mnie w dużej mierze niewidoczne. Aż do tego warsztatu.
Warsztat został stworzony na podstawie pracy M. Scotta Pecka i składał się z trzech części: krótkich wykładów informacyjnych, ćwiczeń w parach i czasu w kręgu. Łącznie było nas około 30 osób. Wykład pełnił funkcję teoretyczną i wyznaczał ramy dla tego, co miało nastąpić w ćwiczeniach. Podczas ćwiczeń mieliśmy okazję zastosować rzeczy w praktyce w tym, co było w zasadzie kręgiem dwóch osób, zanim zrobiliśmy to razem jako duża, 30-osobowa grupa. Gdybym miał podsumować podstawową metodologię i streścić ją w jednym zdaniu, powiedziałbym: optymalizuj pod kątem empatii, słuchaj w ciszy, ale uważnie i mów tylko z serca o swoich osobistych doświadczeniach.
To oczywiście ogromne uproszczenie i chociaż technicznie rzecz biorąc, to właśnie robiliśmy, łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Bycie wrażliwym i szczerym przed kręgiem nieznajomych oznacza obnażenie się. Jest to zwyczajnie przerażające.
Coś seksistowskiego szepcze, że mężczyźnie jest trudniej to zrobić niż kobiecie. Jesteśmy uwarunkowani, aby traktować uczucia jako coś, co należy kontrolować, zamiast o tym rozmawiać. Jako mężczyźni jesteśmy uczeni, aby być silnym, nie być mięczakiem, trzymać brodę wysoko, że chłopcy nie płaczą.
Płakałem przez cztery dni.
Jest wiele do napisania, ale przysięgliśmy sobie poufność. To dlatego, że ludzie dzielą się głęboko intymnymi historiami o sobie, obejmującymi straszne traumy, niepewności, ból, żal i wstyd. Więc zamiast dzielić się ich, podzielę się swoimi.
Jestem niespokojny w towarzystwie. Jestem taki od dawna. W przeszłości używałem alkoholu, aby zamaskować ten dyskomfort. To działa dobrze. Do pewnego momentu. W końcu, po wielu latach, zdałem sobie sprawę, że używałem substancji i alkoholu jako podpórki. Ale robiąc tak, osłabiałem swoją zdolność do pracy z tymi uczuciami, ponieważ nigdy nie byłem zmuszony, aby faktycznie z nimi usiąść w produktywny sposób. Kiedy przestałem pić, zacząłem wyraźniej rozumieć swoje motywy i miałem okazję skonfrontować się z tymi uczuciami i spróbować sensownie się z nimi zmierzyć, zamiast ich unikać. Wątpię, że kiedykolwiek całkowicie je przezwyciężę, ale teraz mogę się nimi o wiele lepiej, o wiele zdrowiej, zająć.
Inną rzeczą jest to, że cenzuruję się i pilnuję siebie do tego stopnia, że trudno mi być w pełni autentycznym i obecnym. To marnuje znaczną część mojej energii psychicznej i sprawia, że moje ciało czuje się wyczerpane i napięte (zamiast naładowane) po interakcjach społecznych. Dręczy mnie uczucie, że popełnię błąd lub zrobię z siebie głupca. Martwię się, że ujawnię się jako bezwartościowa osoba, a gdy to zrobię, ludzie nie będą chcieli już przebywać w moim towarzystwie. Wywieram na siebie nieuzasadnioną presję, aby powiedzieć coś mądrego, interesującego lub zabawnego, czego oczywiście człowiek nie zawsze może zrobić. Nieuchronnie, gdy przychodzę z pustymi rękami, staję się skrępowany i przestraszony, a ten stres utrudnia przejście w stronę zrelaksowanej przestrzeni emocjonalnej, w której mógłbym faktycznie powiedzieć lub wnieść coś wartościowego.
Niektóre z tych problemów wynikają z mojego dzieciństwa. Mój ojciec był alkoholikiem i często traktował z góry i znęcał się słownie nad wszystkimi domownikami. Rzadko słyszałem słowa kocham cię, jestem z ciebie dumny lub wykonałeś dobrą robotę. Znacznie częściej zdarzały się obelgi, bycie traktowanym z góry lub atakowanym. Nasza rodzina żyła w stanie ciągłego chaosu. Poczucia prawdziwej wspólnoty były rzadkie i ulotne. Pamiętam, że jako dziecko miałem rutynowe koszmary. Były żywe i intensywne, budziłem się w stanie skrajnego przerażenia i wymiotowałam do czerwonego wiadra obok łóżka. Częściowo musiało to być spowodowane fundamentalnym brakiem bezpieczeństwa w mojej rodzinie. Opiekun płci męskiej był niegodny zaufania i niestabilny i nigdy nie wiedziałam, czy ojciec będzie zły, czy unikający. Ponieważ moja samoocena była wiecznie atakowana, starałem się wyłuskać bardziej obiektywne wskazówki wartości, takie jak dobre oceny lub ustanowienie moralnej wyższości. Jak może powiedzieć każdy, kto zrobił to samo - kiedy umieszczasz swoją wartość w swojej inteligencji, stajesz się bardzo wrażliwy na przejęzyczenie lub bycie w błędzie — ponieważ wtedy nie posiadanie racji nie oznacza zwyczajnie popełnienia błędu, lecz unieważnienie całej swojej tożsamości.
Większość dzieci nie ma poczucia kontroli nad swoim światem. Kiedy wciąż srasz w pieluchę, prawdopodobnie nie możesz wywierać zbyt dużej kontroli nad otoczeniem wokół siebie. Wraz z wiekiem stopniowo zyskujesz coraz większą sprawczość i stajesz się mniej zależne od rodziców. Ale jako dziecko z rodzicem alkoholikiem miałem zmniejszone poczucie kontroli. Trudno jest rozumować lub wpływać na zachowanie osoby, która nie jest trzeźwa. Jeszcze trudniej jako dziecko. Więc zamiast tego zaczęłem uczyć się kontrolować moje własne emocje. Gdybym potrafił przekonać samego siebie, że nie potrzebuję czułości ani aprobaty od mojego ojca, że jest złoczyńcą, to nie mógłbym zostać tak łatwo zraniony. Choć to prawda, to tylko sprawiło, że uzyskanie akceptacji od moich rówieśników stało się dla mnie jeszcze ważniejsze. Działałem z deficytem. Chciałbym myśleć, że większość ludzi zaczyna od zera, a może nawet z małym nadmiarem miłości i wsparcia od rodziców, ale ponieważ byłem już w 50% na minusie, chciałem być podziwiany przez moich przyjaciół. To uczyniło mnie osobą, która chce zadowolić innych, a jednocześnie, która nie przejmuje się opiniami innych. Do tego drugiego stanu uciekałem się, gdy czułem, że nie potrafię kontrolować, jak ktoś mnie postrzega. Używałem obojętności jako tarczy, aby chronić się przed odrzuceniem, co jeszcze bardziej zaszkodziłoby mojej i tak niskiej samoocenie. To była okrutna i popieprzona sytuacja.
[Dla zachowania godności mojego ojca jako człowieka, chciałbym powiedzieć, że wydarzyło się dużo uzdrowienia i naprawy w naszej relacji. Trudno być rodzicem. Mówię to jako ktoś, kto nie ma własnych dzieci. Wierzę, że w życiu robimy wszystko, co możemy, przy użyciu dostępnych nam narzędzi i umiejętności. Nie był potworną osobą - był osobą cierpiącą, zmagającą się, robiącą wszystko, co mogła. Testem naszego człowieczeństwa jest to, czy potrafimy kochać ludzi pomimo ich wad.]
Warsztat był pełen wnikliwych i odkrywczych refleksji, takich jak te.
Chociaż niektóre nie były nowe, tym razem wydawały się inne. Być może wcześniej racjonalizowałem i rozumiałem te rzeczy na poziomie intelektualnym, nie czułem ich nigdy w trzewiach. W ciągu tygodnia i kilku dni po tym doświadczeniu miałem kilka snów i rozmów, które poszerzyły i wzbogaciły moją wdzięczność za sesję. Nadal porządkuję wnioski i staram się je zintegrować i nadać sens temu, co czułem. Teraz chcę zapisać niektóre z nich, abym mógł do nich później wrócić. Powinienem był to zrobić od razu po warsztacie, a w wyniku nie zrobienia tego prawdopodobnie straciłem wiele obserwacji.
Oto kilka myśli:
Na początku byłem sceptyczny co do kręgów i nawet czułem, że istnieje jakaś niewypowiedziana zasada, zgodnie z którą wolno nam mówić tylko o bólu i trudnościach. Dopiero później zrozumiałem, dlaczego tak jest. Dzieje się tak, ponieważ nasz ból i traumy zajmują ogromną przestrzeń w naszym wnętrzu. Rozpraszają nas, sprawiają, że jesteśmy mniej dostępni dla innych. Wypowiadając te uczucia, opróżniamy się z nich i uwalniamy się od nich, co daje nam wystarczająco dużo przestrzeni, aby trzymać i naprawdę słyszeć innych. Jeśli jesteśmy zbyt przepełnieni bólem, nie możemy w pełni widzieć i słyszeć innych, a jeśli nie możemy ich zobaczyć ani usłyszeć, nie możemy im pomóc.
Wmawiałem sobie, że wspólnota nie jest dla mnie aż tak ważna po to, aby uniknąć bólu jej braku.
Ta praktyka samowykluczenia jest trucizną. Toksycznie wzmacnia samotność i pozbawia mnie poczucia prawdziwej przynależności.
Był taki moment podczas warsztatu, kiedy wykonywaliśmy rytuał na otwartym polu. Poruszaliśmy się w kręgu, śpiewaliśmy, tańczyliśmy i polewaliśmy siebie nawzajem metaforyczną wodą oczyszczającą. Po zakończeniu rytuału wszyscy staliśmy w ciszy w wysokiej trawie, trzymając się za ręce. Delikatnie powiewał wiatr. Świeciło słońce. Wszyscy rozejrzeli się po kręgu z uśmiechem. Głębokie poczucie kojącego spokoju brzęczało we mnie. Poczułem szczęście.
Zastanawiałem się, czy nie formujemy właśnie jakiejś sekty. Jeśli tak, nie obchodziło mnie to.
Skoro mowa o sektach, Burning Man był dla mnie tak ważny, nie ze względu na taniec, huk, substancje i widowisko, ale ze względu na głębokie poczucie wspólnoty, jakie oferował. Było to jedno z niewielu miejsc na świecie, w którym czułem się w domu. To było dzięki życzliwości, ciepłu i pokrewieństwu dobrych towarzyszy obozu i przyjaciół... ogniskom łagodnych ludzi.
W moim codziennym życiu pamiętam chwile, w których doświadczałem wrażeń podobnych do tych z kręgu - spocone dłonie, przyspieszone bicie serca, napięcie mięśni i żołądka. Nigdy nie uznawałem tych sygnałów za wiadomości z mojego ciała. Nigdy nie rozpoznawałem ich jako prawd pukających do drzwi mojego serca, próbujących znaleźć wyjście.
Kiedy byłem w kręgu, zdarzały się chwile, gdy ktoś się dzielił i wydawało się, że werbalizuje rodzaj bólu, o którym nigdy wcześniej nie mówiłem... jakby dzielił się jednym z moich uczuć, a nie swoimi. W takich chwilach zdarzało się coś magicznego. Czułem, jak miłość emanuje ze mnie; moja energia owija się wokół ich energii.
Dopiero po przypomnieniu sobie tych chwil zdałem sobie sprawę, że moim naturalnym odruchem było trzymanie i chronienie tej osoby, ale nie daję tej samej miłości sobie.
Po głębszym zastanowieniu zdałem sobie sprawę, że dając tej cierpiącej osobie miłość i empatię, pośrednio dawałem je sobie i to jest powód, dla którego uznałem te kręgi za tak uzdrawiające, tak terapeutyczne. Ta życzliwość i akceptacja spływały na mnie.
Nasze życie ma sens tylko wtedy, gdy mówimy i działamy z innymi.
Nasze słowa i czyny łączą się w nieprzewidywalny sposób, tworząc nowe działania, nowe słowa i nowe idee. Bez innych nie możemy tego osiągnąć.
Najważniejszą rzeczą na tym świecie są ludzie, którymi się otaczasz, społeczności, które tworzysz. Wszystko, co robimy w życiu, jest zawarte w naszych słowach i czynach. Jeśli ktoś jest całkowicie niewidzialny i niesłyszalny, nie ma żadnego prawdziwego życia poza swoimi myślami.